Pamiętacie jeszcze tę bajeczkę o dwóch nastolatkach, którzy uwięzieni
przy frytkownicach
konsumpcyjnego molocha marzyli o scenie i
zaszczytach? Rzecz działa się w Sydney na początku lat
dziewięćdziesiątych.
Craig Nicholls i
Patrick Matthews
serwując hamburgery w McDonald's żywo dyskutowali o pewnej płycie z
niemowlakiem na okładce. Czasem mówili o muzyce Nirvany, częściej o tym,
że fajnie byłoby też tak grać (swoją drogą, to marzenie potraktowali
chyba zbyt dosłownie...). I z tych młodzieńczych konwersacji wzięli się
The Vines.
Wtedy jeszcze bez nazwy, za to już z podziałem ról. Craig wykorzystał
młodzieńczy magnetyzm serca, o jaki przyprawiał koleżanki, i został
wokalistą oraz gitarzystą zespołu. Patrick chwycił się gitary basowej, a
za perkusją zasiadł kumpel ze szkoły, Dave Olliffe. Zagrali
kilka prób. A potem długo, długo nic. Co nie znaczy, że był to czas
bezpowrotnie stracony. Na swoich osiemnastkach katowali nie tylko In Utero. Trochę się podksztalcili. Doszli Suede, Verve i... wyszperani na pólkach rodziców The Beatles.
Szkoda, że jednym z postanowień urodzinowych już pełnoletnich bohaterów
nie była pełna mobilizacja. Bo poza jednym (pierwszym) koncertem w
październiku 1994 (jakie to typowe, grali na imprezie urodzinowej
koleżanki) przez kolejne lata nie działo się nic.
I może skończyliby jako gwiazda lokalnych potańcówek (tak skończył tata Craiga i jego kapela The Vynes,
zbieżność nazw nieprzypadkowa), gdyby nie genialny w swej prostocie
pomysł, że po kilku latach oficjalnego nic nie robienia wypadałoby
nagrać demo. Ot, tak dla higieny, bo tak to wygląda w gazetach. Najpierw
koncerty dla pięciu osób (gdy supportowali lokalną gwiazdę Starky),
potem przychodzi czas na nagranie trzech piosenek w obskurnym studiu.
Później jest albo sława, albo wieczne zapomnienie. Im się udało. Płytka In The Jungle
spodobała się lokalnym radiowcom. A także menażerom. Na kalendarzu
widniała dwójka z trzema zerami, gdy kilku panów w garniturach stworzyło
nieokrzesańcom cieplarniane warunki do pracy nad pierwszymi
profesjonalnymi piosenkami. Udało się. Kolejne demo spodobało się na
tyle, że rok 2000 skończyli z kon
traktem w kieszeni. Ktoś, kto ich upolował, powinien dostać premię. Bo
wykazał się genialną w swej prostocie logiką. Dlaczego australijskie
nastolatki miały szukać idoli na innym kontynencie? Czemu ich chłopcy
mieli wyładowywać się przy jakiś amerykańskich bzdurach? Tu na miejscu
był perfekcyjny idol. Świetnie wyglądający (ta fryzura...) i jeszcze
odpowiednio niegrzeczny (taki niedobry, że prawie rozwalił na scenie
wypożyczoną gitarę, ale się opamiętał). I jeszcze te proste, melodyjne i
odpowiednio rebelianckie piosenki. To nie mogło się nie udać.
Magazyny
muzyczne nieśmiało sugerowały, że przychodzi czas na prostotę absolutną i
niczym nie poskromione uderzenia w instrumenty, jakby na przekór temu,
co reprezentował sobą tak popularny wtedy nurt new acoustic - piękne
melodie, pewną klasę wykonawcy, no i delikatność, a nie tak prosto w
twarz. Ale to miało się ku końcowi. I jak się wkrótce miało okazać,
trumnę mieli nieść między innymi chłopcy z The Vines.
Zanim stali się bohaterami nowej rockowej rewolucji, przemęczyli się
trochę w Los Angeles pracując nad debiutancką płytą. Jeśli wielkie
dzieła rodzą się z bólu... skończyła się kasa, tempa wydarzeń nie
wytrzymał Olliffe... można się załamać. Trio stało się duetem, w obcym
kraju, bez grosza przy duszy, w połowie roboty. Ale ten obcy kraj okazał
się krainą dolarami płynącą. Zainteresowani materiałem szefowie
amerykańskich wytwórni wyłożyli pieniądze na kontynuację nagrań. W ten
sposób, ze współpracownikami Becka i Elvisa Coscello za perkusją, Craig i
Patrick dokończyli dzieło. Korzystając z uprzejmości wielu osób,
podczas pobytu w Stanach zarejestrowali swoją wersję I' m Only Sleeping The Beatles na potrzeby filmu I Am Sam. I tu kończy się epizod amerykański. Następnym razem wrócą jako zespół z czołówki listy "Billboardu".
Teraz Wielka Brytania. W listopadzie 2001 The Vines uderzyli po raz pierwszy. Nakładem XL Recordings ukazał się singel Factory.
3 listopada otrzymał zaszczytny tytuł singla tygodnia. "New Musical
Express" napisał o piosence (albo o Craigu, tam wszystko jest możliwe)
di-vine. Brak zarzutów o bluźnierstwo. Najbardziej kapryśny rynek
zdobyli w dwa miesiące.
W poszukiwaniu utraconego perkusisty zamieścili desperackie ogłoszenie.
Dobrze grający na koncertach. Coś jak Nirvana, The Kinks, Stone Roses. I
już z Hamishem Rosserem oraz z "koncertowym" gitarzystą Ryanem Griffithsem,
pojechali na australijskie tournee "u progu sławy". W marcu 2002
zjawili się w Wielkiej Brytanii. Występy miały świetną prasę. James Dean
Bradfield powiedział krótko: Vines są absolutnie, k...., zjawiskowi,
"New Musical Express" też nie zawiódł: Jeden z najlepszych debiutów w
historii rocka. Wszystkie brytyjskie koncerty wyprzedali szybciej niż w
godzinę. Australijska inwazja stała się faktem. W kwietniu poprzedzali
na koncertach Doves, nagrali swój występ dla Top Of The Pops, a ich singel Highly Evolved
ulokował się w pierwszej trzydziestce brytyjskiej listy. Wkrótce przed
wydaniem bardzo oczekiwanej płyty "New Musical Express" umieścił ich na
okładce, a "Q" poświęcił pierwszy artykuł. W Stanach byli gwiazdami
studenckich rozgłośni. I pomyśleć, że biznes plan zakładał tylko
zainfekowanie Australii...
Debiutancka płyta The Vines, Highly Evoled, ukazała się w
Wielkiej Brytanii 8 lipca 2002, reszta świata musiała czekać jeszcze
tydzień. W Anglii pobili ich tylko emeryci - Red Hot Chili Peppers i Oasis.
W Ameryce dotarli do 11. miejsca (ale zagrali nie fair, bo sprzedawali
płytę po zaniżonej cenie). Co dziwne, w ojczyźnie mieli "tylko" miejsce
5. Za to wszędzie świetne recenzje. Wyprzedane koncerty i
w Stanach, i w Australii. Występy we wszystkich możliwych programach.
Kolejna okładka w "New Musical Express" i artykuł, w którym większość
ciała Craiga jest poddana drobiazgowej fotograficznej analizie z
jednoznaczną konkluzją: "anatomia młodego boga". Zresztą Craig Nicholls
to temat na osobne opowiadanie. O perfekcyjnych kościach policzkowych
(to cytat, przysięgam), o fizjonomii przypominającej młodą Liz Hurley
(to też), o bezbłędnej fryzurze. Ale też o zacięciu artystycznym (Craig
odpowiada za okładki płyt), upodobaniach gastronomicznych (jada
wyłącznie hamburgery) i słabości do marihuany (to podstawa jego
egzystencji). A także o histerycznym charakterze i zmanierowanym
wysnobowanym stylu życia. Po prostu gwiazda.
Trzeba oddać sprawiedliwość, że na wszystkie te zaszczyty sobie
zasłużyli. Po części wybuchową, energetyczną, młodzieńczą,
bezpretensjonalną, bardzo dobrą płytą. Po części jej intensywną,
osiemnastomiesięczną, koncertową promocją. Resztę zrobili specjaliści.
No bo która nie będzie wzdychać do niestabilnego emocjonalnie młodziaka,
który na kilka godzin przed najważniejszym telewizyjnym występem w
karierze (Tonight With Jay Leno) rozwala cały sprzęt i od producentów
programu słyszy: Sorry. Thank you (co usłyszał od menażerów, nie wypada
cytować). Albo do chłopaka, który przez dwie strony mazgai się, że
narkotyki są be, on już to wie, a wszystkie dziewczyny chcą go tylko dla
sławy, a nie
dlatego, że jest, jaki jest. I że wcale mu się jego życie nie podoba i
że chciałby wszystko zmienić.
Dobra, Craig, popłakałeś sobie, czas wziąć się za drugą płytę.
Prosto z wyczerpującego rournee pojechali do Nowego Jorku, a stamtąd już
w linii prostej do Bearsville Studios w Woodstock. Tam zaczęli ogrywać
piosenki na drugą płytę. Nowe piosenki? Nieee, takie, co mają trzy lata
na liczniku. Tak, na drugą płytę The Vines nie powstała ani jedna nowa
kompozycja. Patrick Matthews: To nie tak, ze od 2001 nie napisaliśmy
żadnego nowego utworu. To tamte zasługują na wydanie. Są wciąż świeże.
Tylko słabe! Ale do tego dojdziemy. Na razie jesteśmy w studiach
Woodstock. Zespół spędził tam trzy miesiące. Matthews: To wszystko mogło
skończyć się źle. Przyszedł taki dzień, gdy chcieliśmy się pozabijać.
Pogubiliśmy się trochę. Chyba nie było tak źle, skoro nagrali szesnaście
piosenek i - w przeciwieństwie do debiutu - czasem mogli coś
zasugerować Craigowi, a on pokornie akceptował. Ale o nowej płycie nie
chce mówić. Więc Patrick: Mocne piosenki brzmią jeszcze potężniej, a te
spokojne są dużo dojrzalsze. To album bardziej psychodeliczny niż
debiut. Z którego dziś są chyba nieszczególnie zadowoleni. Craig:
Chętnie nagrałbym go jeszcze raz. I wydał jako drugą płytę The Vines.
Nie mogę słuchac swoich wokali. Ich poziom uderza w moją ambicje.
Trochę dziwne, że w temacie napisania nowych piosenek nie uniósł się
honorem. Że nie jest dla niego obciachowe, że od dwóch lat nie napisał
żadnego
utworu, który byłby na tyle dobry, by pokazać go na płycie. O co więc
kolesiowi chodzi? Chcemy się rozwijać. Nie po to, by sprzedawać więcej
płyt, ale by czerpać z tego jak najwięcej satysfakcji. To dla mnie
bardzo ważne. Może mają rację dziennikarze pisząc, że to najładniejsza i
najbardziej schizofreniczna jednostka współczesnego rocka?
A także jeden z największych przegranych. Bo Winning Days (czyli
druga płyta The Vines, która ujrzała światło dzienne w marcu 2004)
dostaje od krytyki straszne bęcki. Kilka co smakowitszycl przykładów.
Nie maja zbawić rocka, w porządku, ale czy grzechem jest wymagać choćby
śladowego rozwoju? Albo: Muzyka bez osobowości. Lub: Big Mac w miejscu,
gdzie album powinien mieć serce.
A najlepszy i tak był "The Guardian":
Syndrom najtrudniejszej trzeciej płyty dopadł ich o album wcześniej. I z
recenzji jasno wynika. że się nie obronili. Że nie mają nic do
przekazania (te Craig i jego teksty), że kopiują wszystkie patenty z
debiutanckiej płyty (to Craig i jego kompozycje). Ze po zgonie nowej
rockowej rewolucji trzeba już coś sobą reprezentować. I nawet jeśli The
Vines wciąż są na okładkach, nawet jeśli wciąż dużo się o nich mówi, to
dziś są to już wyłącznie opowieści o ekscesach, narkotykach, fryzurach i
innych bzdurach. Bo na Winning Days najlepiej spuścić zasłonę
litościwego milczenia.
|
Single |
| Tytu³ |
Wykonawca | Data wydania |
UK |
US |
Wytwórnia
[UK] |
Komentarz |
| Highly evolved/Sun child | Vines | 04.2002 | 32[2] | - | Heavenly HVN 112 | [written by Craig Nicholls][produced by Rob Schnapf] |
| Get free/Blues riff | Vines | 06.2002 | 24[3] | - | Heavenly HVN 113 | [written by Craig Nicholls][produced by Rob Schnapf] |
| Outtathaway /Ms. Jackson | Vines | 10.2002 | 20[1] | - | Heavenly HVN 120 | [written by Craig Nicholls][produced by Rob Schnapf] |
| Ride/Give up,give out,give in | Vines | 03.2004 | 25[3] | - | Heavenly HVN 137 | [written by Craig Nicholls][produced by Rob Schnapf] |
| Winning days/Landslide | Vines | 06.2004 | 42[2] | - | Heavenly HVN 139 | [written by Craig Nicholls][produced by Rob Schnapf] |
| Anysound | Vines | 06.2006 | 63[1] | - | Heavenly HVN 160 | [written by Craig Nicholls][produced by Wayne Connolly] |
| Dont Listen To The Radio | Vines | 10.2006 | 66[1] | - | Heavenly HVN 162 | [written by Craig Nicholls][produced by Wayne Connolly] |
|
Albumy |
| Tytu³ |
Wykonawca | Data wydania |
UK |
US |
Wytwórnia
[UK] |
Komentarz |
| Highly evolved | Vines | 07.2002 | 3[28] | 11[25] | Heavenly HVNLP 36 | [gold-US][gold-UK][produced by Rob Schnapf] |
| Winning days | Vines | 04.2004 | 29[8] | 23[6] | Heavenly HVNLP 48 | [produced by Rob Schnapf] |
| Vision Valley | Vines | 04.2006 | 71[1] | 136[1] | Heavenly HVNLP 56 | [produced by Wayne Connolly ,The Vines] |