"Addicted To Bass" to gorący hit nagrany Puretone, projekt dowodzony przez mieszkającego w Sydney topowego australijskiego producenta
Josha Abrahamsa. Łączy w sobie czadowy drumnbass z silnym, ale i seksownym wokalem
Amiel Daemion i jest to pierwsza odsłona z planowanego na połowę 2002 roku albumu Puretone o roboczym tytule
"Theres No Accounting For Taste".
Josh jest pasjonatem muzyki od kiedy tylko pamięta, ale poważnie
zaangażował się w nią chodząc na imprezy raveowe na początku lat 90.
Mieszkał wtedy w Melbourne i kiedy tylko pochłonęła go rozwijająca się w
tym mieście scena undergroundowego danceu, postanowił połączyć siły z
producentem drumnbassu
Davide Carbone i acid-houseowym DJ-em
Stevem Robinsem. Razem stworzyli formację
Future Sound Of Melbourne,
z którą występowali przy okazji koncertów różnych międzynarodowych
gwiazd, jakie odbywały się tak w Melbourne, jak i innych miastach.
Ich pierwszy singiel ukazał się nakładem niezależnej wytwórni
2 Thumbs i wkrótce trafił do podstawowego zestawu płyt granych podczas setów DJ-skich przez samego
Carla Coxa.
Kiedy zainteresowany poznaniem tajemniczej formacji z Melbourne
usłyszał ich całe demo, od razu postanowił wydać im 12"-winylowego
singla nakładem swojej wytwórni
Worldwide Ultimatum Records.
W 1996 roku Josh zadebiutował solową płytą
"Satyricon",
również pod skrzydłami wytwórni Coxa, która spotkała się z bardzo
ciepłym przyjęciem (znalazła się m.in. w zestawieniu dwudziestu
najlepszych płyt magazynu Muzik). W tym samym roku Josh supportował
Carla Coxa podczas jego trasy po Australii.
Kiedy w 1997 roku opuścił wytwórnię
Ultimatum, rozpoczął serię
solowych działań w innych, niezależnych wytwórniach. Jeszcze w tym roku
ukazał się wyprodukowany przez niego singiel
"Everybodys Free To Wear Sunscreen"
firmowany nazwiskiem Baza Lurhmanna, prywatnie przyjaciela Josha, a
szerzej znanego z reżyserii takich hitów filmowych jak Romeo and Juliet
czy Strictly Ballroom. Zachęcony sukcesem singla, Baz zaproponował
Joshowi produkcję całej płyty
"Something For Everybody". Nalegał też, żeby Josh pojawił się na ścieżce dźwiękowej do jego następnego filmu, kasowego przeboju roku 2001 -
Moulin Rouge.
Wtedy też Josh po raz pierwszy spotkał się z utalentowaną, działającą w
Melbourne wokalistką Amiel Daemion . Spotkanie było na tyle owocne, że
wkrótce zaproponował jej pomoc przy pisaniu utworów na swój następny
album
"Sweet Distorted Holiday". Płyta okazała się w Australii wielkim przebojem i Josh natychmiast podpisał kontrakt z
Sony Music. Pochodziły z niej dwa Platynowe Single w tym właśnie
"Addicted To Bass".
"Addicted To Bass" jest pierwszy singlem Josha wydanym w Europie. Na małej płytce znajdziemy też remiksy tytułowego kawałka w wykonaniu
Different Gear, DJ Die, Hyper & Rhymes czy
Johna Creamera i
Stephane K.
Josh Abraham o samym sobie:
Grałem na fortepianie od kiedy mogłem do niego dosięgnąć, czyli
chyba od czwartego roku życia. Uczyłem się gry wyłącznie ze słuchu,
czytanie nut było dla mnie zbyt frustrujące - pobierałem już lekcji gry
na tym instrumencie, a cały czas nuty powodowały we mnie jakąś odrazę.
Słuchałem piosenek i uważnie śledziłem jak gra je mój nauczyciel, po
czym wracałem do domu i sam je odtwarzałem. W wieku 13 lat dostałem swój
pierwszy syntezator.
W młodości nie zagłębiałem się jeszcze w świat muzyki ezoterycznej.
Szalałem za The Police, Devo, Midnight Oil i za Jean Michelem Jarrem.
Absolutnym bohaterem był dla mnie Thomas Dolby. Kiedy kupiłem album
Depeche Mode z kawałkiem "Just Cant Get Enough", zrozumiałem, że w
muzyce pop syntezatory mogą znaczyć więcej niż najlepszy dźwięk
fortepianu. Potem odkryłem The Art Of Noise i - dzięki nim - sztukę
samplowania.
Jeżeli chodzi o pracę w studio, tu byłem zupełnym samoukiem. Od zera
nauczyłem się sztuki pisania i nagrywania piosenek. Ostatnie dwa czy
trzy lata liceum spędziłem praktycznie z akustyczną gitarą w ręku, co
ciekawe - sprawiłem że brzmiała ona jak gitara basowa i świetnie
komponowała się z innymi podczas jam sessions, które urządzałem z
człowiekiem, z którym nadal mam przyjemność pracować - Johnem Dexterem.
Pamiętam, jak próbowaliśmy zagrać wszystko, co usłyszeliśmy w radio i
jak w ten sposób pojąłem sposób budowania piosenek. A John potrafił
zagrać niemal wszystko. Kiedy mieliśmy po 14 lat a ja fascynowałem się
The Police, on grał utwory Franka Zappy i Davida Bowiego. Ćwicząc z nim
trenowałem ucho, ale i dowiadywałem się wiele o strukturach granych
przez nas utworów. Okazało się, że większość z nich budowana jest
zgodnie z jednym, obowiązującym schematem - i nic poza tym. W tym czasie
też rozbudowałem swoje studio domowe, pracując w każdy weekend, żeby na
nie zarabiać. Moim największym marzeniem był zakup czterościeżkowej
taśmy, rozbudowanie sprzętu czy zakup automatu perkusyjnego. Co ciekawe,
żadnego z tych sprzętów nigdy nie wyrzuciłem, więc spokojnie zalegają
we wszystkich pokojach w moim domu!
Pomijając półroczną naukę jazzu (też ze słuchu), nigdy nie uczęszczałem
na lekcje teorii muzyki. Znałem się na niej, choć nie miałem pojęcia
czym są kadencje, interwały czy inne wyrażenia z muzycznego żargonu.
Zacząłem studiować architekturę na uniwersytecie, ale porzuciłem ją po
trzech miesiącach, bo zrozumiałem, że nie tym chcę się zajmować w życiu.
W następnym roku podjąłem się studiowania muzyki i technologii audio na
La Trobe University w Melbourne. Były tam takie przedmioty teoria
jazzu, sztuka XX-wiecznej kompozycji, zaawansowana teoria muzyki
klasycznej i praktyczna praca w studio nagraniowym. Nareszcie poznałem
wszystkie potrzebne mi określenia na rzeczy, których wcześniej nie
umiałem nazwać. Instynkt zastąpiło mi teraz wykształcenie. Pamiętam jak
podczas studiów co chwilę wymykał mi się okrzyk zachwytu: "O rety, to to
się tak nazywa!
Zawsze byłem wrażliwy na punkcie wysokich częstotliwości, może
dlatego, że wychowywałem się słuchając głównie muzyki z winyli. Lubię
oczywiście czystość nagrań płyt kompaktowych, ale niektóre rzeczy po
prostu lepiej brzmią na winylu. Winylowe płyty Devo i innych zespołów
lat 80. nie osiągały może takich basów, jakie powinny, ale były OK.
Muzyka na CD jest dla mnie czasem zbyt przejrzysta. Wolę brzmienie
lo-fidelity, jakie prezentuje np.
DJ Shadow, który sampluje
fragmenty z winyli, w dodatku na archaicznym sprzęcie, co tylko nadaje
ciepła jego muzyce. To samo robili też chyba
Art Of Noise.
Używali niewyczyszczonych sampli - możliwe, że najlepszych jakie wtedy
posiadali, ale obiektywnie rzecz biorąc cały czas słabej jakości - i
sprzętów, które miały swoje charakterystyczne brzmienie. Niestety na
ostatnich płytach ścigają się z nowymi osiągnięciami w muzyce
elektronicznej, więc dla mnie straciły one już swój urok. Lubię też
The Residents i to chyba słychać w mojej muzyce.
Nie lubię muzyki pop - lubię zasady, którymi rządzi się ta muzyka,
ale nie odpowiada mi to, co się dzisiaj z nią wyczynia. A w zasadzie co
robi się z niej od jakiś 10 ostatnich lat. W latach 70. i 80. była to
jakaś forma eksperymentowania, teraz jest to już czysty biznes. Jeżeli
wytwórnie fonograficzne zadają sobie pytanie -jaki gatunek muzyczny
zapewni nam teraz źródło dochodów?- zamiast -rozkręćmy interes taką
właśnie muzyką!-, to jest to dla mnie jakieś nieporozumienie.
Zbyt często w samych głosach wokalistek czy wokalistów brak
jakiegokolwiek zaangażowania w to o czym śpiewają. Tu już mało kto ma
naprawdę coś do przekazania. Weźmy na przykład "Oops I Did It Again".
Czy kiedy Britney obudziła się któregoś ranka, stwierdziła, że to
właśnie myśli i chce przekazać światu w swojej nowej piosence?!
Wytwórnie płytowe wydają produkty - wokalistka promuje swoją płytę
głaszcząc kuchenkę mikrofalową, którą możesz wygrać, jeżeli tylko
nabędziesz jej płytę.
Nie lubię rzeczy, które mnie nie przekonują. Nie przekonam się do muzyki
tworzonej dla pieniędzy. Po co marnować swój czas? Jeżeli robisz to
tylko dla zysku, to przerzuć się na handel nieruchomościami. To znacznie
bardziej bezpieczna branża, a przy okazji nie będziesz zanieczyszczać
fal radiowych swoją bezmyślną papką.
Moim problemem jest to, że osiągnąłem już sukces niemal popowy i
wytwórnia oczekuje, że powtórzę ten wyczyn każdym kolejnym singlem.
Słuchając The Residents czy Squarepushera nieraz chciałbym być taki, jak
oni. Nasuwa się więc prosta odpowiedź: "Rób, co chcesz!". Ale moje pięć
minut sławy może się zaraz skończyć, a ja nie mam nic przeciw robieniu
muzyki pop, tylko w innym rozumieniu, niż większości.
To prawda, przypadkiem udało mi się napisać przebój
"Addicted To Bass",
utwór ten był pewnym wyrażeniem swojego stosunku do świata i pewnym
podziękowaniem skierowanym w kierunku sceny rave. Nigdy wcześniej nie
zajmowałem się robieniem drumnbassu i tym razem jest to coś w stylu
jednorazowej przygody. Całe życie szukam czegoś, czym mogę zaskoczyć
samego siebie, tak było też z "Addicted To Bass". Był pomysł
przedstawienia jakiegoś epizodu z mojej młodości, przypomnienia sobie
zabawy z dawnym towarzystwem. Słowa napisały się prawie same, a ponieważ
miałem możliwość pracy ze świetną wokalistką, powstało coś na kształt
utworu pop. Słychać w nim też wpływy australijskiego rocka lat 70., jak i
innych inspiracji z dzieciństwa. Jest tu nawet riff w stylu AC/DC!
Kolaboracja z Bazem przy
Moulin Rouge była czymś
niesamowitym. Jest to na tyle inspirująca postać, że nie da się z nim
pracować bez emocjonalnego zaangażowania. To jakby najpopularniejsza
dziewczyna w szkole zdecydowała, że chce się umawiać właśnie z tobą!
Pracujesz na zwiększonych obrotach nawet nie zdając sobie z tego sprawy.
A w moim przypadku zaangażowany byłem w tą produkcję od początku do
końca. To pewnie też jakaś tajemnicza zdolność Baza powoduje że ludzie
staja się lepsi i bardziej wydajni niż zwykle. Pod względem wysiłku,
umiejętności i wyobraźni. Po współpracy z nim czułem się jakbym
przeszedł jakiś kurs pracy nad samym sobą
Zawsze interesowało mnie wynajdywanie czegoś nowego. A to właśnie
robiłem z Bazem. Od Mariusa DeVriesa, muzycznego opiekuna filmu,
nauczyłem się mnóstwa technicznych sztuczek, które na pewno
wykorzystywał na swoich płytach.
Moją zaletą jest na pewno umiejętność oderwania się od swoich
korzeni. Wielu artystów nieświadomie ogranicza się tylko dlatego, że
identyfikują się i wiążą na stałe z jednym gatunkiem muzycznym, np.
punkiem, disco, country czy techno. A ja nigdy nie przynależałem do
żadnego gatunku, więc inspiracje czerpię z niemal każdej półki. Nie
jestem może najlepszym programistą na świecie, ale potrafię się też
otaczać ludźmi, którzy nimi właśnie są. Często ja jestem od pomysłów,
podczas gdy inni je dla mnie realizują.
W kilku przypadkach podczas pracy nad Moulin Rouge korzystałem z
przepięknych, nagranych przez sławnych muzyków partii orkiestrowych i
wycinałem z nich poszczególne sample. Znikała może ich podniosłość, za
to zamieniały się w świetne kawałki taneczne. Wielu muzykom zadrżała bym
nad tym ręka, ale ja nie muszę się z nikim liczyć. Jeden skrzypek
nieźle się na mnie wkurzył za bezczeszczenie jego gry, ale Baz
uspokajał mnie mówiąc: "Hej, o to chodziło, tego jeszcze nikt przed tobą
nie robił!"
W tym właśnie momencie moim absolutnym idolem w sensie "nie wierzę, że
jeden człowiek może być tak dobry i tak zdolny we wszystkim co robi"
jest
Squarepusher - Tom Jenkinson. Słucham jego płyt i ciągle opada mi szczęka ze zdumienia. Lubię też ukrywającego się pod pseudonimem
Plug
Lukea Viberta. Puszczałem płytę Pluga z jednym ze studiów w Los
Angeles i ktoś stwierdził: "Ten muzyk nie boi się chyba niczego!". Do
tego się chyba wszystko sprowadza. To oni żądzą muzyką, a nie odwrotnie.
Tak samo zespół XTC - eksperymentują. Nie ma czegoś takiego, że
"najlepiej współgrającym akordem po C jest G i koniec". Tu się ciągle
poszukuje.
Plug i Squarepusher robią to, co ja chciałbym, i co już powoli udaje
mi się osiągnąć - wynajdują dźwięki, jakich wcześniej nikt nie słyszał. I
o to chodzi. Tak robili The Police, tak robił Devo. The Velvet
Underground również wybili się unikalnym brzmieniem. Lubię te zespoły,
ale uważnie unikam tych artystów, którzy wyłącznie wzorując się na nich
dorobili się tzw. 'własnego stylu'.
Nie potrafię opowiadać o swojej nowej płycie, bo w zasadzie są to dwa
oddzielne albumy. Jeden z nich wydany w Australii już jakiś czas temu,
różni się znacznie od tego, który usłyszeć będziecie mogli w Europie.
Tamten powstawał przez 3-4 lata moich muzycznych studyjnych
eksperymentów. W przypadku europejskiej wersji albumu specjalnie
napisałem na nią kilka nowych piosenek. Tak więc pracując nad nią z
jednej strony nie odczuwałem specjalnego ciśnienia, a z drugiej strony
poproszono mnie o nagranie kilku przebojów, które podniosłyby komercyjną
wartość albumu. Dlatego ta płyta jest mieszaniną wpływów z prawie
sześciu lat mojej kariery muzycznej!
Inspirują mnie eksperymenty. Możliwość tworzenia jest dla mnie pewnym
oczyszczeniem. Nie myślę o nikim czy niczym kiedy nagrywam,
najważniejsze jest ciekawe brzmienie. Buduję swój własny, niezależny
mikrokosmos.
Single
|
| Tytuł |
Wykonawca | Data wydania |
UK |
US |
Wytwórnia
[US] |
Komentarz |
| Addicted to bass | Puretone | 01.2002 | 2[18] | - | V2 27757 | [silver-UK][written by Josh Abrahams, Amiel Daemion][produced by Josh Abrahams][1[1][21].Hot Dance Music/Club Play;MTA 27 754 12"]] |
| Stuck in a groove | Puretone | 05.2003 | 26[2] | - | V2 27781 | [written by Josh Abrahams, Amiel Daemion][produced by Michele Violante, Rob Playford, Steve Dubs][4[13].Hot Dance Music/Club Play;MTA 27 781 12"] |
| Addicted To Bass | Puretone | 03.2009 | 109[2] | - | Gusto/Gut |
|