Nie było drugiego tak ekscentrycznego, a jednocześnie twórczego i oryginalnego muzyka jak ten australijski gitarzysta, poeta, wokalista, performer i eksperymentator. I nie będzie - 13 marca 2015 odleciał tam, gdzie zawsze chciał żyć - na wymyśloną przez siebie planetę Gong.
Christopher David Allen (Daevidem stał się dopiero po przyjeździe do Europy) urodził się w Melbourne 13 stycznia 1938 roku. Już w Australii był człowiekiem nietuzinkowym - pisał wiersze inspirowane poezją Beat Generation, nieźle grał na gitarze, prowadził efemeryczne zespoły jazzowe, a przede wszystkim żył życiem wolnego ptaka, nieskrępowanego społecznymi nakazami i zakazami. Pozostał zresztą takim aż do śmierci.
W 1960 wyjechał do Paryża, gdzie zamieszkał w słynnym Beat Hotelu w Dzielnicy Łacińskiej, niedawno opuszczonym przez Allena Ginsberga i innych beatników. Przez rok zarabiał, m.in. sprzedając gazety na ulicach stolicy Francji. Odwiedzał też kluby jazzowe (wraz z Terrym Rileyem, poznanym przypadkowo amerykańskim kompozytorem minimalistycznym).
Wreszcie udał się do Anglii. Zamieszkał niedaleko Dover i zaczął się rozglądać za pracą muzyka. Ponieważ zajęcie jakoś nie mogło go znaleźć, postanowił wziąć sprawy w swoje ręce i założył własne trio freejazzowe, inspirowane muzyką i filozofią amerykańskiego pianisty i lidera, Sun Ra. W skład tego zespołu - obok Allena, który grał na gitarze i recytował swoje wiersze - weszli szesnastoletni perkusista Robert Wyatt i basista Hugh Hopper. W ich muzyce słychać było zadziorne improwizacje Ornette’a Colemana czy ludyczny free jazz Alberta Aylera. Wszystko tonęło w mistycznej aurze, rodem z występów Sun Ra. Od czasu do czasu ich grę ubarwiał pianista i klawiszowiec Mike Ratledge.
Dość niezborne i pełne twórczego bałaganu koncerty Daevid Allen Trio dalekie były wówczas od instrumentalnej wirtuozerii, która będzie charakteryzować późniejsze projekty Allena. Jednak już wówczas dał o sobie znać jego talent do tworzenia ad hoc barwnych, lekko surrealistycznych i pełnych humoru opowiastek. W późniejszym okresie staną się one źródłem charakterystycznej kosmogonii Australijczyka i „mitów założycielskich” jego najważniejszej grupy -Gong.
Allenowi nie brakowało dystansu do siebie. W książeczce do „Live 1963” - jedynej płyty, zarejestrowanej na żywo w londyńskim klubie Marquee, nagranej za pomocą jednego mikrofonu i amatorskiego magnetofonu Philips - mówi o sobie „arogant, self-satisfied, ego-centric pratt (arogancki, zadowolony z siebie, egocentryczny palant).
Twórczość tej pierwszej poważniejszej formacji naszego bohatera nie wzbudziła specjalnego zainteresowania wytwórni płytowych ani szerszej publiczności. Trudno się dziwić; wszak ich muzyka- przy całym swoim entuzjazmie, poczuciu humoru i odwadze - była dość nieudolna. Trio się rozpadło. Allen wyjechał do Francji, jednak muzycy pozostali ze sobą w kontakcie.
Ich losy ponownie złączyły się w roku 1966, kiedy pod wodzą Daevida Mike Ratledge, Robert Wyatt oraz basista, gitarzysta i wokalista Kevin Ayers stworzyli grupę Soft Machine. Grająca początkowo psychodelicznego rocka formacja szybko zmierzała w stronę oryginalnego jazz-rocka, który stanie się symbolem tzw. „sceny Canterbery”. Niestety, tylko w początkowej fazie rozwoju grupa korzystała z talentu Allena. Już rok później, po europejskiej trasie zespołu, odmówiono mu wizy brytyjskiej (uzasadniono to przekroczeniem czasu pobytu w Zjednoczonym Królestwie). Koledzy bez przeszkód do Albionu wrócili, ale Australijczyk Daevid musiał pozostać we Francji.
Nie rozpaczał zbytnio z tego powodu. Po pierwsze, to właśnie tam działy się wówczas najciekawsze rzeczy w Europie. Po drugie, spotkał miłość swojego życia, muzę, matkę swoich dzieci i, jak sam twierdzi, matkę Gongu - walijską poetkę Gilli Smyth. Miał już zresztą ogólną koncepcję tego zespołu, a może raczej muzycznej komuny.
Tu należy się na chwilę cofnąć do roku 1966, kiedy to w idyllicznej wiosce artystów Deya, położonej na Majorce, Daevid doznał duchowego oświecenia. Niezwykłej iluminacji, która objawiła mu jego prawdziwą istotę i rolę w rozwoju ludzkości. Okazało się bowiem, że jest on elementem eksperymentu istot pozaziemskich, które wybrały go na medium przekazujące wiedzę i doświadczenie tej starej i niesłychanie rozwiniętej rasy wielotysięcznym tłumom.
Jakkolwiek by nie było, Allen najpierw musiał się zmierzyć z wydarzeniami studenckiej rewolty roku 1968. W czasie ulicznych zamieszek rozdawał policjantom pluszowe misie i recytował wiersze łamaną francuszczyzną. Wytypowany przez francuskie służby jako groźny wichrzyciel, musiał uciekać z Francji do ukochanej Deya, która na wiele lat pozostanie dla niego i Gilli Smyth (pojawia się pod wieloma pseudonimami - m.in. Shakti Yoni, Mother Gong) rodzajem duchowego i materialnego azylu. W Deya spotkał pogrążonego w heroinowym nałogu znakomitego flecistę i saksofonistę Didiera Malherbe’a. Razem nagrali album „Magick Brother”, uważany za debiut projektu Gong. W nagraniu wzięła udział także Smyth, dodając swój zmysłowy, eteryczny szept.
Te gongowe początki były średnio interesujące. To charakterystyczny dla epoki, psychodeliczny, anarchizujący rock o mocno hippisowskim zabarwieniu. Jednak już wydany w 1971 roku „Camembert electrique” należy do najciekawszych albumów, powstałych na skrzyżowaniu rocka progresywnego (nieco w duchu wczesnego King Crimson), jazz-rocka, psychodelii oraz rockowej i jazzowej awangardy.
W tym samym roku ukazał się także pierwszy solowy album ekscentrycznego Australijczyka, zatytułowany „Banana Moon”. W nagraniu wzięli udział koledzy z Soft Machine - Robert Wyatt i Kevin Ayers. Niektóre wznowienia tej płyty zostały wydane pod szyldem Gong. Mniej tu jednak gongowego jazz-rocka, a więcej inspirowanej psychotropowymi używkami hippisowskiej psychodelii.
Te dwa albumy były punktem zwrotnym w karierze Gongu i jego lidera. Brytyjska trasa koncertowa z kulminacją na festiwalu Glastonbury okazała się tak dużym sukcesem, że Richard Branson, szef firmy płytowej Virgin, podpisał z zespołem kontrakt płytowy.
Jego owocem była trylogia „Radio Gnome Invisible” - prawdziwe opus magnum nie tylko Allena i Gongu, ale w ogóle progresywnego jazz-rocka lat 70-tych. W skład trylogii wchodziły albumy „Flying Teapot” (1973), „Angel’s Egg” (1973) i „You” (1974), powiązane wspólnym wątkiem, dotyczącym fantastycznej historii planety Gong. W składzie grupy znalazł się m.in. Steve Hillage - młody, niezwykle utalentowany gitarzysta, który później zasłynął serią znakomitych albumów solowych. Muzyka na tych trzech krążkach to cudownie barwna mozaika elementów jazzu, psychodelii, „kosmicznych” efektów transowych, a wreszcie śmiałych eksperymentów formalnych.
W 1975 roku, przed koncertem w angielskim Cheltenham, Daevid doznał silnego ataku paniki i ukrył się na pobliskim cmentarzu parafialnym. Poczuł, że nie jest w stanie dłużej znosić presji bycia w popularnym zespole i wraz ze swoją muzą Gilli Smyth powrócił do Deya, by wychowywać gromadkę dzieci i tworzyć solowe projekty - nie tylko zresztą muzyczne.
Dzięki sporemu zastrzykowi finansowemu z firmy Virgin założył prywatne studio nagraniowe, w którym zarejestrował materiał na dwie solowe płyty „Good Morning” (1976) i „Now Is The Happiest Time Of Your Life” (1977). Pierwsza z nich, w dużej mierze akustyczna i kontemplacyjna, powstała we współpracy z majorkańską grupą Euterpe. Druga z kolei personalnie, muzycznie i tekstowo nawiązuje do dorobku Gongu.
Od czasu do czasu nasz bohater opuszczał swoją samotnię na Majorce i dawał okazjonalne koncerty, m.in. z Euterpe w Londynie czy z całym składem Gong z płyty „Angel’s Egg” w paryskim Hippodrome de Pantin (1977), uwieczniony później na albumie „Gong Est Mort - Vive Gong”.
Może i był wówczas nieco odosobniony w Deya, ale to nie znaczy, że nie śledził uważnie, co się dzieje na muzycznej scenie. Świadczy o tym połączenie sił Allena i Gilli ze space rockowym zespołem Here & Now. Rezultatem tej fuzji był anarchistyczny, psychodeliczny, punkowo-rockowy projekt Planet Gong, z którym odbył trasę po Francji i Wielkiej Brytanii (dokumentuje ją album „Live Floating Anarchy ‘77”).
W życiu naszego bohatera zaczął się wtedy trudny okres - alkohol, narkotyki i wyniszczający styl życia spowodowały rozstanie z Gilli Smyth i poważne problemy zdrowotne. Jednak Allen nie ustawał w swoich twórczych poszukiwaniach. Kolejnym celem był Nowy Jork i prężnie wówczas rozwijająca się w tym mieście scena muzyczna No Wave - na pograniczu awangardowego jazzu, rocka i czystego eksperymentu. I tu zaznaczyła się inwencja Daevida. Wraz z młodym basistą i kompozytorem Billem Laswellem oraz jego kolegami założył New York Gong. Wkrótce potem, na bazie tej formacji powstał jeden z najsłynniejszych projektów jazz-rockowej sceny Nowego Jorku - Material.
W 1981 roku, po wielu latach emigracji, Allen powrócił do rodzinnej Australii. Wkrótce dołączyła do niego „Shakti Yoni” Gilli Smyth. Oboje oddawali się tam zarówno twórczości muzycznej (m.in. we współpracy z japońską psychodeliczną grupą Acid Mothers Temple), jak i plastycznej oraz performance.
W latach 90-tych Allen zauważył, że kolejne generacje muzyków inspirują się klasycznymi płytami Gongu i postanowił wskrzesić zespół. Ukazały się albumy „Shapeshifter” (1992), „Zero To Infinity” (2000), „Acid Motherhood” (2004), „2032” (2009) i „I See You” (2014), które zarówno kontynuowały psychodeliczno-jazzrockową stylistykę klasycznych płyt formacji, jak i wprowadzały elementy brzmieniowe, charakterystyczne dla nowych czasów. Pojawiła się zaawansowana elektronika i współczesna produkcja, ale swoisty, sowizdrzalski styl oraz czytelne nawiązania do gongowej mitologii nie pozostawiały wątpliwości, że mamy do czynienia z dziełami pochodzącymi z planety Gong.
Twórczość i postać tego bezkompromisowego, antysystemowego hippisa inspirowały i nadal inspirują tysiące artystów na całym świecie. Allen współpracował i prowadził projekty w Europie, Australii, USA, Brazylii i Japonii.
W lutym br., po długich i wyniszczających zmaganiach, zaprzestał walki z nowotworem, a w marcu jego syn, Orlando, ogłosił w internecie, że „ojciec odszedł w otoczeniu swoich synów”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz