
Ulubieńcy bogów żyją krótko. 27 sierpnia 1990 roku,
radio Austin w Texasie w swoim serwisie informacyjnym o godz. 7:00
rano podało za Associated Press pierwszy sygnał: W katastrofie
helikoptera w East Troy w stanie Wisconsin zginęło 5 osób, w tym jeden
znany muzyk. Co pół godziny powtarzano tę wiadomość dodając nowe
szczegóły. Tajemniczy muzyk najpierw został opisany jako członek ekipy
Erica Claptona; następnie sprecyzowano, że chodzi o gitarzystę. O 9:30
rozeszła się wieść, że to właśnie Stevie Ray Vaughan był na pokładzie
feralnego śmigłowca. O 11:30 manager Claptona potwierdza najgorsze:
Stevie Ray Vaughan rzeczywiście był pośród pasażerów 5-osobowego
helikoptera, który rozbił się o okryte mgłą wzgórza w pobliżu centrum
sportów zimowych Alpine Valley w południowo-wschodnim Wisconsin.
Wsiadł na pokład pechowego helikoptera po wzięciu udziału w finałowym
koncercie - jamie, na którym "Sweet Home Chicago" Roberta Johnsona
wykonały przed 25-tysięczną widownią największe sławy gitary
bluesowej: Stevie Ray Vaughan, Eric Clapton, Robert Cray, Jimmie
Vaughan oraz legenda chicagowskiego bluesa Buddy Guy. Po jamie na
muzyków i ich ekipy czekały cztery helikoptery Bell 26 OB Jet Ranger,
ponieważ Alpine Valley jest połączone ze światem tylko jedną
autostradą i obawiano się olbrzymich korków. Helikopterami
transportowani byli głównie wykonawcy. Karawana gwiazd bluesa
odlatywała w dwuminutowych odstępach. Pierwszy, drugi i czwarty
helikopter wylądowały bez przeszkód na chicagowskim Meigs Field.
Trzeci, wiozący członków ekipy Claptona i Stevie Ray Vaughana nigdy
nie doleciał. Główną przyczyną katastrofy była słaba widoczność
spowodowana gęstą mgłą.
Nikt dotąd nie grał na gitarze dokładnie jak Stevie
Ray Vaughan. Jemu przypisuje się stworzenie kanonu nowoczesnej gry na
gitarze obejmującego dwa odmienne style: rozkwitający w Stanach
Zjednoczonych po drugiej wojnie światowej elektryczny blues gitarowy,
z precyzją i wrażliwością na dźwięk gitarzystów brytyjskiej fali
bluesa. W to wszystko wplótł brzmienie rodem z Teksasu, a przede
wszystkim dodał od siebie składnik najważniejszy: porywający
publiczność ładunek emocjonalny. Trudno wyliczyć wszystkich muzyków,
którzy mieli wpływ na ukształtowanie jego osobowości artystycznej, ale
wielokrotnie podkreślał jakim jego uznaniem cieszyli się gitarzyści:
Albert, B. B., Freddie i Earl King, Lonnie Mack, Buddy Guy, Albert
Collins, Hubert Sumlin, Howlin' Wolf, Muddy Waters, Jimmy Rogers, Otis
Rush, Guitar Slim, Jimmy Reed, Eric Clapton, Peter Green, Jeff Beck,
Jimi Hendrix, Johnny Winter, The Beatles, The Rolling Stones i
naturalnie Jimmie Vaughan.
Stevie Ray Vaughan urodził się 5 października 1954
roku w Dallas, w Teksasie. Jego starszy o 3 i pół roku brat Jimmie,
zdążył wcześniej zgromadzić kolekcję płyt zawierającą nagrania
większości z wymienionych uprzednio artystów, czym bez wątpienia
ukierunkował zainteresowania młodszego brata. To w dużej mierze dzięki
Jimmiemu, 9-letni Stevie wziął po raz pierwszy gitarę w rękę. Pytany o
swoje początki wspomina: Mój duży brat zostawiał czasem swoje
gitary w różnych kątach i mówił mi żebym ich nie tykał. Tak się
nauczyłem grać. Pierwszą płytą, która utkwiła w jego świadomości
było "Wham" Lonnie Macka; jako następne Stevie wymienia nagrania
Alberta Kinga, jednak Blackbird, pierwszy zespół w którym zaczął grać
w roku 1968 wzorował się bezpośrednio na grupach Hank Ballard And The
Midnighters oraz Johnny G And The G-Men. Po niedługiej współpracy z
Blackbird zaczął grać z kolegą szkolnym, Tommy Shannonem w zespole pod
nazwą The Chantones. Grywał także okazjonalnie na gitarze basowej w
zespole brata Texas Storm.
W roku 1969, najwidoczniej zafascynowany
Hendriksem, kupił swojego pierwszego Stratocastera - model z 1963 roku
z klonowym gryfem. Grał na nim w grupie Cast Of Thousands, współpracę
z którą nawiązał chodząc do szkoły średniej. 16-letniego Steviego
Vaughana można posłuchać w unikalnym nagraniu tego zespołu,
umieszczonym w składance miejscowych grup z Dallas zatytułowanej "A
New Hi" a wydanej w 1971 roku. W roku 1969 przeprowadził się do
Austin, przyciągnięty przez powstające tam środowisko bluesowe,
skupione wokół nocnego klubu "Vulcan Gas Company". Właśnie w tym
klubie w 1968 roku Johnny Winter nagrał swój "Progresive Blues
Experiment", co mogło się stać bodźcem dla innych blues-fanów. W
rodzinnym Dallas w tamtych czasach można było albo grać hity muzyki
popularnej, albo nie grać wcale. Dlatego nastąpił masowy exodus
wszystkich zainteresowanych tą muzyką, najczęściej do Austin gdzie
klimat do bluesa zaczął robić się coraz bardziej sprzyjający. Jimmie
Vaughan grywał zarówno stare kawałki bluesowe jak i swoje własne
kompozycje w zespole Texas Storm i wkrótce zasłynął w mieście jako
gitarzysta i znawca bluesa i rhythm-and-bluesa. Zachęcony powodzeniem
brata Stevie porzucił szkołę i dołączył do nich wiosną 1972 r. Tego
też lata zobaczył pierwszy raz na żywo Alberta Kinga - muzyka, który
miał na niego największy wpływ. Stevie wspomina ten dzień: Miałem
tego wieczoru granie, ale w pewnej chwili powiedziałem do mikrofonu,
"Ludzie, nie wiem jak wy, ale ja idę na koncert Alberta Kinga.
Gdybyście mieli trochę rozumu - też byście tam poszli". Kiedy dotarłem
na koncert Alberta klub już pustoszał, została tylko garstka
najwytrwalszych fanów. Przez cały ostatni set stałem na stoliku tuż
obok sceny i gapiłem się na niego. Po chwili Albert wziął swój statyw
mikrofonu i ustawił go naprzeciw mnie. Przez resztę wieczoru grał już
tylko dla mnie. Nie znał mnie. Byłem takim sobie chudzielcem, w
dodatku mocno pijanym. Chyba coś do niego zawołałem, bo kiedy skończył
podszedł do mnie, wręczył mi swoją gitarę i uścisnął mi
dłoń. Zamurowało mnie. Nigdy tego nie zapomnę. Trzy i pół roku
później Little Stevie, jak go wtedy nazywano, miał okazję zagrać na
jamie z Albertem Kingiem we własnej osobie. Oto jak zapamiętał tamten
wieczór: Najpierw podszedł do mnie i powiedział: "Pamiętam
Cię. Spotkaliśmy się 3 i pół roku temu!" To zadziwiające, ale nigdy
nie zapominał twarzy raz spotkanych ludzi. Potem zaprosił mnie na
scenę. Myślałem, że pozwoli mi zagrać jeden kawałek, ale grałem z nim
już do końca. Wiosną 1973 Little Stevie opuścił zespół
Crackerjack, z którym ostatnio współpracował, aby przenieść się do The
Nightcrawlers, popularnego w Austin zespołu rhythm-and-bluesowego. W
tamtych czasach blues i rhythm-and-blues wyparły królujący dotąd w
Austin country-rock w stylu Willie Nelsona i Waylona Jenningsa. Jednym
z najbardziej popularnych miejsc był wtedy "One Knite" - zatłoczony
nocny bar przedstawiający najlepsze lokalne zespoły, a wśród nich, w
poniedziałki Jimmie Vaughana i jego Texas Storm, a w środy Marka Benno
i jego The Nightcrawlers z Little Stevie Vaughanem. Jego długoletnia
wielbicielka, Margaret Moser-Malone napisała w "Austin Chronicle":
"The Nightcrawlers wyglądali tak jak brzmiała ich nazwa - stanowili
pstrokatą i przemądrzałą gromadę następujących muzyków: Drew
Pennington śpiewający i grający na harmonijce, basista Keith Ferguson,
perkusista Doyle Bramhall, Stevie na gitarze oraz dwóch innych, nie
stałych członków. Miałam wtedy 19 czy 20 lat. Stevie też coś koło
tego. Było cudownie czuć się młodym i kochać bluesa. Żyłam dla tych
wieczorów w klubie a zwłaszcza dla Steviego w zespole The
Nightcrawlers. Byłam nimi absolutnie oczarowana".
W 1973 Stevie przehandlował "Strata" z 1962 roku z
klonowym gryfem na model z roku 1959 z gryfem wyłożonym drewnem
różanym, i ta dość mocno sfatygowana gitara została jego instrumentem
nr 1 do samego końca, a dokładnie mówiąc do 9 lipca 1990. Wtedy to,
miesiąc przed śmiercią samego Stevie Raya, uległa zniszczeniu podczas
wypadku w Garden State Arts Center w New Jersey, kiedy duży kawał
dekoracji zwalił się na scenę w trakcie koncertu. Pod koniec 1974
Little Stevie odszedł od The Nightcrawlers i został drugim, obok
Danny'ego Freemana gitarzystą w The Cobras. Paul Ray, wokalista i
lider tego zespołu wspomina: "Pierwszy raz zagrał z nami w noc
sylwestrową 1974/75. Znałem Stevie'ego i Jimmie'ego z Dallas od
dziecka. Pamiętam jak grał u Jimmie'ego na basie, kiedy miał 14
lat. Potem jak tylko tu przyjechał, zaraz się o nim zaczęło dużo
mówić. Jestem szczęśliwy, że przyszedł do mnie i został przez 2
lata. Co można o nim powiedzieć? Był świetny!". The Corbas wydał
płytę "45-tkę". Na jednej stronie Danny Freeman grał "Texas Clover", a
druga przedstawiała Stevie'ego w utworze "Other Days". The Corbas
zdobyły niesamowitą popularność w okolicy Austin. Stevie zaczął
śpiewać z tym zespołem co Van Willis, gitarzysta z Austin, obecny przy
narodzinach nowego wcielenia Stevie'ego wspomina następująco:
Siedziałem na widowni małego klubu w centrum Austin, na Congress
Avenue zwanego "After Hours", kiedy nagle Stevie zaczął śpiewać "Going
Down" Freddie'ego Kinga. O mało nie spadłem z krzesła. Był znany jako
świetny gitarzysta, ale nigdy dotąd nie śpiewał. Rozwinął później swój
głos w fenomenalny instrument, choć zawsze się go trochę
wstydził. Hendrix też utrzymywał, że nie lubił swojego głosu.
Muzyczne życie Austin zostało prawie jednocześnie
poruszone dwoma istotnymi wydarzeniami: Jimmie Vaughan utworzył zespół
pod nazwą The Fabulous Thunderbirds, a Clifford Antone otworzył
bluesową przystań na 64 Ulicy. Opowiada o tym: "Miałem sklep z
importowanymi ubraniami, na zapleczu którego trzymaliśmy swoje
wzmacniacze i perkusję na nocne jamy. Grywaliśmy tam sobie po
koleżeńsku. Dopiero kiedy barom wydano zezwolenie na wyszynk do godz.
2:00 (przedtem trzeba było lokale zamykać o 24:00) znaleźliśmy sobie
świetny klubik".
Wiosną 1977 Stevie opuścił The Cobras i stworzył
Tripple Threat Revue, zespół o bardzo wszechstronnym charakterze, w
którym oprócz lidera występowali: Mike Kendrid - piano, W.C. Clark -
vocal, bass, Freddie Pharaoh - drums oraz Lou Ann Barton -
voc. Ponieważ Stevie grał hendriksowsko, Lou Ann śpiewała jak Janis
Joplin a W.C. Clark - jak Freddie King, stanowili istotnie zespół o
potrójnym obliczu. Niestety Lou Ann potrzebowała gitarzysty
akompaniującego, a nie wielkiej klasy instrumentalisty; Stevie
natomiast, wokalistki funkcjonującej na prawach zwykłego członka
zespołu a nie gwiazdy. Sprzeczność tę było widać na scenie. Liczne
nieporozumienia nie powstrzymały Steviego przed zaproszeniem Lou Ann
do współpracy w pierwotnym składzie Double Trouble - swojego nowego
zespołu, którego nazwę zapożyczył od ulubionego utworu Otisa Rusha, a
który uformował w roku 1979. Jednakże wobec potęgującego się konfliktu
interesów żywot zespołu nie mógł być trwały. Ostatnie granie (za 100
dolarów) załatwił im w roku 1980 zadomowiony w Nowym Jorku kolega z
Austin, Cleve Hattersley. Zdołali jakoś wykonać program, ale po
występie Lou Ann zrobiła po pijanemu awanturę co doprowadziło do
ostatecznego rozbicia zespołu. Lou Ann przeszła do The Roomful Of
Blues a John Reno założył swój własny zespół. Stevie natomiast
przekształcił w 1984 roku Double Trouble w trio z kolegą z lat
szkolnych, wymienianym już uprzednio basistą Tommy Shannon'em, znanym
z zespołu Crackerjack oraz perkusistą Crisem Laytonem. W tym to czasie
zaczął też nazywać się Stevie Ray Vaughan. Nowy zespół akcentujący grę
Stevie Ray Vaughana zarówno poprzez siłę bluesa w stylu Alberta Kinga
jak i przez hendriksowskie popisy na scenie stał się wielkim przebojem
w Austin. Stevie Ray osiągnął w tym czasie szczyt możliwości jako
instrumentalista. Podobnie jak Jimi Hendrix miał zawsze gitarę
nastrojoną o pół tonu niżej. Używał, co rzadkie, bardzo grubych strun,
a obydwa te zabiegi techniczne pozwoliły mu stworzyć efekt bardzo
mocnego, "muskularnego" brzmienia. Konkurował wtedy z innym znanym
gitarzystą, Erikiem Johnson'em o tytuł mistrza gitary w tym
mieście. Sława Stevie Ray Vaughan'a dotarła wreszcie do
rhythm-and-bluesowego producenta Jerry Wexler'a, który zaproponował
aby Double Trouble wzięli udział w koncertach Montreux Jazz Festival w
Szwajcarii w 1982 roku.
Zaproszenie to było wyjątkowo zaszczytne, ponieważ
Double Trouble był pierwszym zespołem grającym na tym festiwalu, który
jeszcze nie miał żadnej płyty w swym dorobku; zakwalifikowano ich
tylko za poręczeniem Jerry Wexler'a. Przed występem byli pełni obaw,
ale zostali tam bardzo dobrze przyjęci. Spodobali się zwłaszcza
Davidowi Bowie, który przyszedł do nich po występie, a w konsekwencji
zaprosił ich do współpracy przy nagrywanej właśnie płycie "Let's
Dance" oraz do udziału w światowym tournee w 1983 roku, promującym tę
płytę. Ich wielką skromność i naturalność wobec tak wielkiej szansy
podkreśla we wspomnieniach znany producent Nile Rodgers,
współpracujący z Bowie przy "Let's Dance": Stevie Ray nie
kalkulował czy to nagranie przyniesie mu sławę i światowe uznanie. Po
prostu przyszedł ze swoją gitarą, założył słuchawki, wysłuchał tego co
już zrobiliśmy, uśmiechnął się i powiedział: "Człowieku to jest
świetne!". Nie czuł się ograniczony ani zdeprymowany różnicą
środków wyrazu istniejącą między nim a David'em; ważne było, że obaj
byli zadowoleni z efektów. Wyraził to zwracając się do David'a podczas
omawiania nagrania: Nie wiem jak nazwać ten rodzaj muzyki, ale
próbowałem grać jak Albert King i zdaje się, że pasowało to do
siebie. Ostatecznie jednak, kiedy David Bowie zaczął zbytnio
ograniczać muzyków Double Trouble, Stevie Ray Vaughan zrezygnował ze
wspólnej trasy po Stanach Zjednoczonych nie chcąc godzić się na rolę
wyłącznie tła dla gwiazdy. Ponieważ doszły do tego także
nieporozumienia na tle finansowym, Stevie wrócił do Austin wzbudzając
tym dumę w sercach swoich teksaskich fanów, że nie pozwolił "jakiemuś
tam Brytyjczykowi" dyktować sobie warunków.
Jeden z najzagorzalszych zwolenników Stevie Ray
Vaughana, gitarzysta Jackson Brown posiadający własne studio nagrań
zaproponował, aby ten zarejestrował u niego płytę z towarzyszeniem
Double Trouble. Została ona później przedstawiona legendarnemu
producentowi i łowcy talentów, Johnowi Hammondowi, który swoimi
odkryciami (Count Basie, Charlie Christian, Aretha Franklin, Bob
Dylan, Bruce Springsteen) zdołał już zapełnić panteon sław
amerykańskiej muzyki. Hammonda do tego stopnia oczarowała świeżość w
traktowaniu ogranego na wszystkie sposoby materiału, jak również i
świetne porozumienie istniejące między członkami Double Trouble -
efekt grania dzień w dzień w klubach Austin, że zakupił album i przez
swoje kontakty w Nowym Jorku zapewnił zespołowi korzystny
kontrakt.
Ten pierwszy album zatytułowany "Texas Flood" jest
w istocie pełen ognia. Grubo ciosana faktura utworów oparta na
partiach gitary rytmicznej ustanowiła gęsty rytm teksaskiego shuffle
jako specjalność zespołu. Jeśli chodzi o podkreślaną przez Johna
Hammonda wspaniałą współpracę muzyków zespołu, to warto zapamiętać, że
cały album (z wyjątkiem paru partii wokalnych) został nagrany w studio
za pierwszym razem, bez jakichkolwiek dogrywek, a nawet bez użycia
słuchawek czym zadziwili realizujących nagranie inżynierów. Stevie Ray
Vaughan nalegał, aby muzyka powstawała naturalnie, tak jak na
koncercie. Punktem szczytowym stał się moment kiedy, jak wspomina
Stevie Ray: W połowie utworu pękła mi struna. Szybko ją zmieniłem i
zaczęliśmy grać dalej w tym samym miejscu, w którym
przerwaliśmy. Chyba nikt jeszcze nie dokonał czegoś takiego w studio
przed nami, bo realizator patrzył na nas jak na wariatów, kiedy nie
zgodziliśmy się na powtórkę. Stevie nie chciał jednakże zdradzić w
którym utworze zdarzyła się ta przygoda pozostawiając to jako zagadkę
do rozwiązania dla słuchaczy. O ile album "Texas Flood" ugruntował
pozycję Stevie Ray Vaughana w sensie muzycznym, o tyle do wielkiej
popularności przyczynił się jego styl bycia i ubierania się. Zasłynął
z tego, że nosił jedwabne kimona i szale, lamparcie futra, poncza,
kowbojskie buty, a zwłaszcza fantazyjne nakrycia głowy, od indiańskich
pióropuszy po czarne kapelusze o szerokich rondach.
Na scenie zdarzało mu się grać na gitarze trzymanej
za plecami lub szarpać struny zębami. Oczywiście te popisy same w
sobie nie mogły zapewnić mu tak znakomitej pozycji, były niejako
dopełnieniem jego artystycznego image'u. Niedwuznacznie kojarzą się
one wszystkim fanom z Jimim Hendriksem jako źródłem inspiracji. Stevie
Ray przyznawał się chętnie do powinowactwa duchowego z tym geniuszem
gitary, ale także jednym tchem wymieniał wielu innych muzyków, którzy
równie wiele mu dali. Nie można oczywiście mówić o prostym
naśladownictwie, bo wszelkie wpływy filtrował przez sito swojej
wrażliwości muzycznej. Jego własny styl powstawał dzień za dniem w
twardych warunkach nocnych klubów Teksasu. Stevie Ray nigdy nie
wypierał się swoich korzeni, a wielką fascynację osobowościami swoich
idoli wyraził następująco w roku 1988: Dziś wydaje się, że wszystko
już było. Naprawdę musiało być w czasach kiedy Albert King, Albert
Collins, Otis Rush i B.B. King tworzyli dopiero amerykański styl gry
na gitarze elektrycznej. Oto faceci; którzy zasługują na uznanie. To
oni są pionierami i nowatorami. Każdy z nich jest na swój sposób
niesamowity, jak ulubiona książka: przy ponownym czytaniu odkrywa się
nowe warstwy. Ich muzyka nie brzmi dwa razy tak samo, przynajmniej dla
mnie. Za każdym razem mogę się nauczyć czegoś nowego. Oni wszyscy są
moimi nauczycielami. Stevie Ray Vaughan sam także nigdy nie
zadowalał się raz osiągniętym poziomem. Jak każdy twórczy umysł ciągle
podejmował wyzwania: odkrywał nowe możliwości, sięgał dalej i nigdy
nie popadał w samozadowolenie, nawet gdy wokół rozlegały się same
zachwyty. Jimmie Vaughan: Nigdy nie grał czegoś jeszcze raz tak
samo, a co dopiero kilka razy. Oczywiście dzięki temu jego talent
zakwitał najpiękniej w przedstawieniach na żywo: bez poprawek, bez
zgrywania, bez wygładzania po fakcie.
"Texas Flood" osiągnął 38. pozycję w notowaniu
pisma "Billboard", a tylko w 1983 roku sprzedano ponad 500
tys. egzemplarzy tej płyty. Stevie Ray Vaughan otrzymał nominację
Grammy w dwóch kategoriach. W 1984 roku powstał album "Couldn't Stand
The Weather" oraz pierwszy video-clip. Cieszył się on umiarkowanym
zainteresowaniem MTV, być może dlatego, że prezentował styl raczej
obcy tamtemu klimatowi - twardy, męski i bardzo teksański w wymowie.
Nie mniej jednak pojawienie się w MTV na pewno pomogło Double Trouble
zdobyć szersze uznanie, oraz platynę, a Stevie Ray utwierdził swoją
pozycję króla gitary Teksasu. Oprócz swojej specjalności -
teksańskiego shuffle w "Cold Shot", "Honey Bee" Stevie Ray Vaughan
podążał nadal tropem Jimiego Hendriksa, ku zachwytowi swoich młodych
fanów. Zauroczenie tą osobowością wyrażało się nie tylko w stroju,
zachowaniu na scenie, ale także w celowym nawiązywaniu w swoich
utworach do dzieł Mistrza. "The Things I Used To Do" może być uznane
za odpowiedź na "Red House", a kompozycja Hendriksa "Voodoo Child"
stała się żelazną pozycją koncertów Stevie Ray Vaughana. Jednakże
nigdy nie widział swojego idola na żywo. Nie mógł też przyswoić sobie
hendriksowskich technik z podręczników opartych na analizie jego stylu
ponieważ nie umiał czytać nut. Poza paroma początkowymi wskazówkami,
które dostał od brata nie pobierał nigdy regularnych lekcji gry na
gitarze. Oto jak wspomina swoją formalną edukację muzyczną:
Studiowałem przez rok teorię muzyki, ale nic mi to nie dało, bo nie
znam nut, a reszta grupy miała za sobą 8 lub 9 lat nauki. Nauczyciel
siadał do fortepianu i grał 10-nutowy akord, a my mieliśmy go zapisać
co do joty w 10 sekund (...) Jeżeli teraz piszę piosenkę, nie wiem
nawet w jakiej ona jest tonacji; muszę się kogoś spytać. W zespole
pracujemy w ten sposób, że nagrywam moje rzeczy na taśmę, a chłopcy z
tego dopracowują brzmienie jakiego potrzebują. Zachwycony grą
swojego mistrza, analizując jego styl i twórczość oraz nawiązując do
niego, Stevie Ray polegał wyłącznie na swojej intuicji, słuchu i
swoich możliwościach technicznych. Oczywiście, samo to nie było w
stanie zapewnić takiego oddźwięku u publiczności. Potrzebował czegoś
więcej. Stevie Ray Vaughan z właściwą sobie skromnością mówił: Po
prostu gram. No właśnie. Może tu leży istota podobieństwa obydwu
geniuszy gitary. Hendrix też "po prostu grał". Wykorzystując
możliwości jakie otworzyły się przed Double Trouble po sukcesach dwóch
pierwszych albumów, Stevie Ray do nagrania trzeciej swojej płyty
zatytułowanej "Soul To Soul", przystąpił z większym niż dotąd
rozmachem. Wynajęli studio na 24 godziny i nagrywali wszystko łącznie
z próbami. Do stałego składu Double Trouble dobrali organistę
nazwiskiem Reese Wynans oraz blachy i choć Stevie Ray uważał, że w tej
płycie jest blues, generalnie ma ona weselszy nastrój. Jednakże i przy
jej nagrywaniu zachowali coś z dawniejszych czasów: Nagraliśmy ją
po staremu - wszyscy w jednej sali bez słuchawek. Miałem ze sobą
wszystkie moje wzmacniacze, co do jednego. Musieli dla nas zbudować
specjalny system monitorowania, bo chłopcy ustawili sprzęt tak jak na
scenie. Chociaż mieli możliwość dopracowywania najdrobniejszych
szczegółów, tylko niektóre utwory były powtarzane. Parę natomiast
zarejestrowano tak, jak w nagraniu "live" - w całych setach.
Sprawy nabierały więc tempa, ale Stevie Ray miał
przeczucie, że to dopiero początek. To ciekawe, nie uważał za początek
swojej kariery udziału w płycie "Let's Dance" Davida Bowie, chociaż
wylansowała go i przedstawiła szerszej publiczności rockowej, nie
myślał tak również o "Texas Flood", płycie której sukces zadziwił
wszystkich, bo tak dalece odbiegała od typowej muzyki tamtych
czasów. Uważał, że wszystko zaczyna się dopiero teraz, w 1984 roku
kiedy nabrał pewności siebie, przekonania o własnej wartości oraz
wiary w przyszłość.
"Soul To Soul" ugruntował opinię Stevie Ray
Vaughana jako spadkobiercy Hendriksa. Van Willis, cytowany już
uprzednio gitarzysta z Austin wspomina: Zdawało się, że Hendrix był
zawsze obecny w myślach Stevie Ray Vaughana. Jak również w jego sercu
i palcach. Pamiętam raz jak rozmawialiśmy o Hendriksie (a był on
zawsze ostatecznym celem naszych rozmów) wyjąłem z portfela zdjęcie
nagrobka Jimiego, które zrobiłem będąc raz na trasie w Seattle. Stevie
Ray nie mógł oderwać oczu od tego zdjęcia. Na "Soul To Soul" utwór
"Say What!" koresponduje z "Rainy Day Dream Away", a numer Earla Kinga
"Come On" jest wykonywany przez Hendriksa na "Electric Ladyland". Nie
brak też rytmów shuffle w "Lookin' Out The Window" oraz "Look At
Little Sister". Przede wszystkim jednak Stevie Ray pozostał wierny
Albertowi Kingowi, zwłaszcza w wolnym bluesie "Ain't Gone" lub kawałku
mającym lekki posmak gospel "Life Without You". W sumie "Soul To Soul"
okazał się płytą bardzo udaną.
Sądząc powierzchownie, życie Stevie Ray było typową
historią sukcesu, ale wszystko wyglądało inaczej od wewnątrz: bohater
odczuwał lęk. Nadużywanie alkoholu i narkotyków zaczynało poważnie
przyćmiewać mu widzenie świata, a również co gorsze, zaczęło dawać
znać o sobie w jego grze. Naturalny styl pracy zespołu miał wiele
wad. Muzycy grając co wieczór nabierali co prawda autentyczności, ale
takie warunki były też wielkim obciążeniem: wyczerpywały siły, nie
pozwalały na złapanie oddechu, na refleksję, ani na nabranie dystansu
do muzyki, którą grali. Gramy tyle koncertów, że nie mamy czasu
słuchać tego co gramy, tyle ile powinniśmy. Półtoragodzinny set w
jednym klubie, potem to samo w następnym miejscu, aż czujesz, że nie
starcza czasu aby uchwycić co się zmienia w twojej muzyce. Co jest
dobre a co nie. Uwielbiamy grać na żywo, ale trudno ocenić czy robimy
jakieś postępy. Stałe tury i wyczerpujące nocne sesje nagraniowe
do podwójnej płyty "Live Alive" dawały mu się we znaki. Potrafił
jeszcze dotrzymać terminów, ale często kosztem pracy "na okrągło", bez
snu, oraz dzięki temu, że pobudzała go kokaina zażywana w
nieprawdopodobnych ilościach. Aż wreszcie w październiku 1986 roku
zemdlał na scenie podczas koncertu w Londynie. Wiedziony instynktem
zadzwonił wtedy do matki w Dallas z rozpaczliwym SOS: Pomóż Mamo!
Jestem gdzieś tu w Europie i chyba jest ze mną źle. Po paru dniach
wrócił do USA, a 17 października rozpoczął kurację w centrum odwykowym
w miejscowości Marietta w stanie Georgia. Pozostał tam do końca
listopada. Po wyjściu pojechał do Dallas, w ucieczce od narkotyków,
alkoholu oraz nocnego przesiadywania - całego stylu życia nabytego w
Austin, który doprowadził do załamania. Po otwartym przyznaniu się do
narkomanii i alkoholizmu Stevie Ray zaczął z zapałem i wiarą wcielać w
życie program "Dwunastu Kroków Anonimowych Alkoholików". W 1988 roku
ruszył w trasę z nowym wigorem, a grał z większym przekonaniem,
przejrzystością i głębią niż kiedykolwiek dotąd. Robię co mogę aby
się jakoś utrzymać na powierzchni. W moim życiu było dużo paradoksów.
Chyba należę do tych, którym nic się samo nie układa, ale teraz
pracuję nad tym aby coś z tych odłamków wyszło. Jednym z
ważniejszych elementów terapii była ciężka praca. W towarzystwie
reszty zespołu: Chris Layton - perkusja, Tommy Shannon - gitara basowa
oraz Reese Wynans - instrumenty klawiszowe, zagrał na otwarciu
amerykańskiego tournee Roberta Planta, po czym poleciał do Europy na
letnie festiwale bluesowe we Włoszech, Niemczech, Belgii i Holandii. W
nowym stanie ducha podróże były dla niego zbawienne - Stevie Ray
Vaughan potrafił nawet narzucić sobie zwyczaj uprawiania ćwiczeń
fizycznych, żeby nie wrócić do starych nawyków. Miałem szczęście,
bo znalazłem oparcie. Zdałem sobie sprawę, że alkohol, narkotyki i
stany lękowe to symptomy problemu leżącego głębiej - braku
miłości. Jeżeli sięgasz po nie, dzieje się tak dlatego, że nie masz
oparcia w kimś kto cię kocha. Zapominasz jak kochać, odtrącasz miłość,
zżera cię strach. W centrum odwykowym Stevie Ray był odwiedzany
przez przyjaciół. Pierwszy z nich to Jackson Browne - ten który w 1982
roku umożliwił mu nagranie za darmo "Texas Flood" w swoim studio.
Kolejnym gościem był Eric Clapton, który sam przeszedł podobną drogę w
swoim życiu. Clapton już wcześniej, zanim nastąpiło całkowite
załamanie, próbował przekazać mu swoje doświadczenia i rady, ale jak
wspomina Stevie nie byłem jeszcze sam gotów, a on nie chciał
nalegać. W tych sprawach nic nie można zrobić na siłę. Nie można komuś
narzucić jak ma przeżyć swoje życie. Jedynym człowiekiem, który
usiłował energiczniej sprowadzić Stevie Ray'a z drogi ku katastrofie
był Albert King - legendarny heros bluesa, imponujący Steviemu zarówno
muzycznie jak i życiowo: Parę razy próbował mi przemówić do
rozsądku, ale nigdy go nie słuchałem, choć szanowałem go jak
ojca. Musiałem przejść przez to sam. Najpierw sięgnąć dna a potem
przejrzeć. Po kuracji odwykowej stał się nowym
człowiekiem. Zarówno z jego życia jak i z całego otoczenia zniknęła
aura chwiejności i niepewności, a zapanowała pełna trzeźwość. Stevie
Ray wyzbył się nieśmiałości - teraz odważnie patrzył ludziom prosto w
oczy i przemawiał z przekonaniem i pewnością siebie. Widać, że w
drodze do trzeźwości poznał, przyswoił sobie i cieszył się nowymi
wartościami. Mająca coś z hymnu soulowa ballada "Live Without You",
którą dawniej wykonywał na koncertach przeciwko apartheidowi w
Południowej Afryce teraz na brała nowego wymiaru - ostrzeżenia dla
młodych słuchaczy przeciwko niebezpieczeństwom niesionym przez
narkotyki i alkohol. Każde słowo padające ze sceny ma swoją moc, a
chociaż utwór brzmi jak kazanie ewangelickiego pastora czuje się za
nim głębię płynącą z doświadczenia człowieka, który zstąpił na samo
dno, a teraz potrafi się cieszyć każdym nowym dniem. Bo każdy dzień
bez narkotyków i alkoholu to było jego zwycięstwo. Nowa osobowość
Stevie Ray Vaughana promieniowała pewnością i siłą. Już nie uciekał
przed sobą, stał się zintegrowany fizycznie, umysłowo, duchowo i
muzycznie co słychać w jego głosie i solówkach: Czuję, że muszę
trwać w trzeźwości i zawsze podać rękę każdemu kto by tego
potrzebował. Zdaję sobie sprawę jak niebezpieczną pokusą jest pozorny
luz i pobłażliwość ludzi show-businessu. Ci, którzy uważają, że
aby coś stworzyć muszą być naładowani powinni wsłuchać się w "In
Step". Płyta ta jest zaskakującym kontrastem z bardzo słabą "Live
Alive", nagraną tuż przed załamaniem. Pierwszy od nagranego w 1985
roku "Soul To Soul" album studyjny jest na najwyższym poziomie zarówno
pod względem treści jak i technicznym. 34-letni wówczas Stevie Ray
Vaughan mówił: Teraz kiedy jestem trzeźwy żyję jakby w innym
świecie. Czuję, że wydoroślałem. Odczuwam wiele wrażeń, których
przedtem nie dopuszczałem do siebie bo się bałem. Nie, żebym wcześniej
nic nie czuł, ale pewne sprawy były nieproporcjonalnie wybujałe, a te,
z którymi nie mogłem sobie poradzić odsuwałem na bok. Efektem używania
narkotyków jest przytłumienie części osobowości. Nagrywając tę płytę
chciałem rozprawić się z własnymi uczuciami. Był to kawał
roboty.
Czwarty, kolejny album Double Trouble "Live Alive"
powiela niejako formułę ustanowioną w ich debiutanckim "Texas Flood":
kawałek instrumentalny w stylu Lonnie Macka, ze dwa powolne bluesy,
coś Howlin' Wolfa, parę szybkich kawałków rockowych i nastrojowy utwór
Hendriksa. W "In Step" wszystko nabiera innych wymiarów: kawałki
rockowe są ostrzejsze, a ballady bardziej liryczne. Jednakże
najważniejszy jest nowy element: płynące prosto z głębi bluesy, które
albo bezpośrednio, albo tylko przez swój nastrój nawiązują do problemu
narkomanii i alkoholizmu, oraz do zwycięstwa, które Stevie Ray Vaughan
odniósł nad nimi. Czuję, że muszę o tym pisać. Kiedy już się
uporam z tymi sprawami do końca, na pewno zwrócę się do czegoś
innego. Ale w tej chwili czuję, że nie powinienem odrzucać tego
tematu. To ważne dla mnie, chcę powiedzieć coś osobistego. Płyta
"In Step", najmocniejsze i najbardziej zintegrowane dzieło Stevie Ray
Vaughana osiągnęła "złoto" oraz Grammy jako najlepsze współczesne
nagranie bluesowe.
W trakcie nagrywania tej płyty w Memphis, Stevie
Ray zrobił krótką przerwę aby wziąć udział w ósmym, dorocznym
koncercie z okazji nadania Muzycznych Nagród Austin - Austin Music
Awards, którą to nazwę z powodzeniem można byłoby zamienić na Stevie
Ray Vaughan Awards, bo wybrano go Muzykiem Roku, Muzykiem Dekady,
"Texas Flood" - Płytą Dekady, "In Step" - Płytą Roku, a "Crossfire" -
Singlem Roku. Swą wdzięczność wobec tylu zaszczytów wyraził tłumowi
zgromadzonemu w Palmer Auditorium słowami: Chcę podziękować Bogu za
to, że żyję, a dziękuję również tym wszystkim, którzy swą miłością
pomogli mi wrócić do życia tak, że mogę tutaj dziś być z
Wami.
Przebijająca z tej wypowiedzi radość życia, tym
mocniejsza, że poparta wielkim zwycięstwem nad słabością i degradacją,
wspaniale rozwijający się talent oraz tak liczne sukcesy, tym smutniej
kontrastują z tragiczną wieścią, która 27 sierpnia 1990 roku pogrążyła
w żałobie rzesze jego wielbicieli w Dallas i Austin, gdzie się urodził
i dojrzewał, a także na całym świecie. Pozostały płyty i
wspomnienia.
Eddie Munoz, gitarzysta i przyjaciel Stevie Ray
Vaughana z dzieciństwa powiedział o nim: był skromny i
bezpretensjonalny dopóki nie wziął gitary w ręce. Gra była jego
życiem. A kiedy już grał wszyscy stawali jak zamurowani. Trafiają się
ludzie obdarzeni takimi zdolnościami, jakby obsypani błogosławieństwem
- może jeden na milion. Wystarczy żeby dotknęli instrumentu, a on sam
im śpiewa. Stevie to zawsze miał.
Takim chcemy Go na zawsze zapamiętać.
|
Single |
| Tytuł |
Wykonawca | Data wydania |
UK |
US |
Wytwórnia
[US] |
Komentarz |
| Pride and joy/Rude mood | Stevie Ray Vaughan & Double Trouble | 01.07.1983 | - | - | Epic 04 031 | [written by Stevie Ray Vaughan][produced by Stevie Ray Vaughan, Double Trouble, Richard Mullen] |
| Change it/Look at little sister | Stevie Ray Vaughan & Double Trouble | 09.1985 | - | - | Epic 05 731 | [written by D. Bramhall][produced by Stevie Ray Vaughan, Double Trouble, Richard Mullen, John Hammond] |
| Superstition/Willie The Wimp | Stevie Ray Vaughan & Double Trouble | 02.1987 | - | - | Epic 06996 | [written by S. Wonder][produced by Stevie Ray Vaughan, Double Trouble] |
| Love struck baby/Pipeline | Stevie Ray Vaughan And Dick Dale | 08.1987 | - | - | Columbia 07340 | [written by S. R. Vaughan][produced by Stevie Ray Vaughan] |
| Travis walk/Crossfire | Stevie Ray Vaughan & Double Trouble | 06.1989 | - | - | Epic 69 025 | |
| This house is rockin' /Tightrope | Stevie Ray Vaughan & Double Trouble | 08.1989 | - | - | Epic 73 212 | [written by S. R. Vaughan, D. Bramhall][produced by Jim Gaines, Stevie Ray Vaughan, Double Trouble] |
| Good Texan/Mama said/Baboom | Vaughan Brothers | 01.1991 | - | - | Epic 73 673 | |
| The sky is crying/Chitlins Con Carne | Stevie Ray Vaughan And Double Trouble | 11.1992 | - | - | Epic 74 142 | [written by E. James, M. Levy, C. Lewis][produced by Stevie Ray Vaughan And Double Trouble, Richard Mullen, Jimmie Vaughan] |
| Empty arms/Wham | Stevie Ray Vaughan And Double Trouble | 01.1993 | - | - | - | [written by S. R. Vaughan][produced by Stevie Ray Vaughan, Chris Layton, Tommy Shannon, Richard Mullen, Jim Capfer] |
|
Albumy
|
| Tytu³ |
Wykonawca | Data wydania |
UK |
US |
Wytwórnia
[US] |
Komentarz |
| Texas flood | Stevie Ray Vaughan & Double Trouble | 07.1983 | - | 38[33] | Epic 38 734 | [2x-platinum-US][produced by Stevie Ray Vaughan and Double Trouble, Richard Mullen] |
| Couldn' t stand the weather | Stevie Ray Vaughan & Double Trouble | 06.1984 | - | 31[38] | Epic 39 304 | [2x-platinum-US][produced by Stevie Ray Vaughan,Double Trouble, Richard Mullen, Jim Capfer] |
| Soul to soul | Stevie Ray Vaughan & Double Trouble | 10.1985 | - | 34[39] | Epic 40 036 | [platinum-US][produced by Stevie Ray Vaughan,Double Trouble, Richard Mullen] |
| Live alive | Stevie Ray Vaughan & Double Trouble | 12.1986 | - | 52[25] | Epic 40 511 | [platinum-US][produced by Stevie Ray Vaughan,Double Trouble] |
| In step | Stevie Ray Vaughan & Double Trouble | 07.1989 | 63[1] | 33[47] | Epic 45 024 | [2x-platinum-US][produced by Double Trouble, Jim Gaines] |
| Family style | Vaughan Brothers | 10.1990 | 63[1] | 7[38] | Epic 46 225 | [platinum-US][produced by Nile Rodgers] |
| The sky is crying | Stevie Ray Vaughan & Double Trouble | 11.1991 | - | 10[48] | Epic 47 390 | [2x-platinum-US][produced by Jimmie Vaughan] |
| In the beginning | Stevie Ray Vaughan & Double Trouble | 10.1992 | - | 58[12] | Epic 53 168 | [gold-US][produced by Wayne Bell ] |
| Greatest hits | Stevie Ray Vaughan & Double Trouble | 11.1995 | - | 39[35] | Epic 66 217 | [2x-platinum-US][produced by Jim Capfer, Jim Gaines, Chris Layton, Richard Mullen, Tommy Shannon, Stevie Ray Vaughan] |
| Live at The Carnegie Hall | Stevie Ray Vaughan & Double Trouble | 08.1997 | 192[1] | 40[12] | Epic 68 163 | [gold-US][produced by Stevie Ray Vaughan, Tony Martell] |
| The Real Deal:Greatest Hits Vol.2 | Stevie Ray Vaughan & Double Trouble | 04.1999 | - | 53[17] | Epic 65 873 | [gold-US][produced by Bob Irwin] |
| Blues at sunrise | Stevie Ray Vaughan & Double Trouble | 04.2000 | - | 80[8] | Legacy 63 842 | - |
| SRV | Stevie Ray Vaughan & Double Trouble | 12.2000 | - | 148[5] | Legacy 65 714 | [gold-US] |
| Live at Montreux 1982 & 1985 | Stevie Ray Vaughan & Double Trouble | 12.2001 | - | 178[1] | Legacy 86151 | [produced by Stevie Ray Vaughan] |
| The essential Stevie Ray Vaughan and Double Trouble | Stevie Ray Vaughan & Double Trouble | 10.2002 | - | 165[2] | Legacy 86 423 | [gold-US][produced by Bob Irwin] |