Web Analytics Z archiwum...rocka : Synanthesia

czwartek, 7 marca 2024

Synanthesia

Kiedy pod koniec lat sześćdziesiątych ukazał się oryginalny album Synanthesia, na okładce albumu nie było żadnych informacji o zespole: notatki na okładce stały się już przeszłością. Na szczęście reedycja CD z 2006 roku zawiera małą książeczkę, która wyjaśnia nieco więcej o Synanthesii, jej powstaniu i celach, jakie grupa próbowała osiągnąć. Koniec lat sześćdziesiątych to czas zmian na scenie muzyki pop w Anglii. Okres beatowy wczesnych lat sześćdziesiątych, kiedy w muzyce pop dominowało specyficznie angielskie brzmienie beatowe, dobiegł końca. W połowie lat sześćdziesiątych, po wydaniu albumu Beatlesów „Sgt.  Pepper, będący zwieńczeniem bardziej oryginalnych pomysłów napływających do muzyki Beatlesów, przejął władzę. To zapoczątkowało powstanie wielu nowych grup (lub, jak zaczęto je nazywać, zespołów), z których część odeszła od rock and rolla i beatu, a część skłaniała się bardziej w stronę folku i jazzu. W tamtym czasie muzykę tę zaczęto określać mianem „undergroundowej” lub „progresywnej”.
 
  Do największych sukcesów w tamtym czasie zaliczały się takie zespoły jak Jethro Tull, Pink Floyd, Moody Blues i King Crimson. Zespoły składające się z trzech gitar i perkusji ustąpiły miejsca bardziej zróżnicowanemu instrumentarium, wraz z wprowadzeniem instrumentów dętych, zwłaszcza saksofonu i fletu oraz, w mniejszym stopniu, smyczków. Londyn stał się centrum sceny folkowej w nowym stylu. Bob Dylan przedstawił ideę piosenkarza i autora tekstów i zainspirował całą gamę tego rodzaju artystów w Londynie, zwłaszcza Berta Janscha (później współpracującego z Johnem Renbournem w akustycznym zespole Pentangle) i innego gościa z Ameryki, Paula Simona. Drzwi otworzyły się dla muzyki oryginalnej, odrywającej się od utartych schematów dnia wczorajszego. 
 
Wybitną oryginalnością był Incredible String Band. Grając na wielu instrumentach, dwaj muzycy w tym zespole, Robin Williamson i Mike Heron, czerpali z najróżniejszych tradycji, od Szkocji po Afganistan. Muzyka była poetycka i romantyczna. W latach sześćdziesiątych pozwoliliśmy sobie marzyć. W 1968 roku rozpocząłem pracę w dziale małych reklam w Melody Maker, wówczas wiodącej londyńskiej gazecie muzycznej. Gazeta trafiała do druku we wtorki, a w poniedziałkowe poranki zawsze towarzyszyła im niekończąca się procesja ludzi przychodzących do biura, aby zamieścić ogłoszenia w ostatniej chwili, szukając koncertów, muzyków itp. Podobnie jak wiele innych zespołów w tamtym czasie, Synanthesia zjednoczyła się poprzez małe kolumny reklamowe Melody Maker. Dennis Homes, który zjednoczył naszą trójkę, zamieścił niezwykle długie ogłoszenie w rubryce „Poszukiwani muzycy”. Czego szukał? Drugiego gitarzystę i flecisty. Co niezwykłe, wymienił wszystkie swoje preferencje muzyczne. Zauważyłem, że mieszkał w tej samej niemodnej części Londynu co ja: na East Endzie klasy robotniczej. Spotkaliśmy się. Dennis był już na scenie muzycznej od dłuższego czasu, grając na gitarze basowej w zespole soulowym. Puścił mi kilka swoich oryginalnych piosenek i uderzyła mnie ich złożoność i niezwykła jakość (oraz fakt, że nie miały one nic wspólnego z muzyką soul). 
 
Pamiętam, jak powiedział, że interesuje go robienie czegoś naprawdę innego. Miałem wtedy 18 lat, byłem wtedy mniej więcej początkującym graczem na gitarze, ale już wyraźnie preferowałem grę w stylu akustycznego palca. W tamtym czasie jedyną rzeczą, którą umiałem grać, podobnie jak wielu innych graczy w tamtym czasie, były piosenki, których nauczyłem się słuchając płyt (w tamtych czasach te ciekawsze były trudniejsze do znalezienia i znacznie droższe!) i próbowałem dowiedzieć się, co to jest. jak gitarzysta wydobywał swoje brzmienie. Zacząłem też komponować kilka własnych piosenek, początkowo pod dużym wpływem stylu Berta Janscha. W tym przypadku zainspirował mnie Richard Carlton, przyjaciel ze szkoły, który nauczył mnie czytać nuty i który skomponował dwa utwory zawarte na płycie Synanthesia. Trzecim członkiem zespołu był Jim Fraser. Jim pochodził z północnej Anglii i właśnie przybył do Londynu. W przeciwieństwie do nas był na wskroś jazzmanem i spędził wiele nocy na sesjach jazzowych. Miał niesamowity dar gustownej improwizacji na flecie, saksofonie i oboju do melodii, które mu graliśmy z Dennisem. Ze mną na wokalu i gitarze Dennis dodał swoją gitarę lub wibrafon, instrument zupełnie niespotykany w muzyce „progresywnej”. Z Dennisem na gitarze i wokalu akompaniowałem na gitarze lub bongosach, a nawet odważyłem się grać na skrzypcach i mandolinie. Zamierzaliśmy być zespołem akustycznym. Nagraliśmy demo, a Dennis je rozdawał. Zaowocowało to zainteresowaniem agencji Chrysalis (później ogromnej wytwórni płytowej) i zaowocowało koncertami, głównie w szkołach wyższych i na uniwersytetach. Nie zawsze oprawa, w jakiej prezentowaliśmy naszą muzykę, była dla nas idealna. Większość pozostałych grup była wzmocniona i głośna. Graliśmy muzykę, której trzeba było słuchać: celem nie było zwalanie ludzi ścianą dźwięku. Mimo wszystko było to ciekawe doświadczenie. Po jednym koncercie nasz agent powiedział nam, że facet jest zainteresowany naszym nagraniem. W następny poniedziałek mieliśmy jechać do studia nagraniowego w Chelsea, modnej części Londynu. Kolejne ciekawe doświadczenie.  
 
Wizyta w toalecie odsłoniła część studia z półkami zastawionymi taśmami-matkami muzyków, których podziwiałem: na przykład Incredible String Band. Pamiętam, że podczas naszej drugiej sesji (zrobiliśmy tylko dwie na cały album!) zobaczyliśmy sprzęt pozostawiony przez Fairport Convention. Album ukończony, trzeba było poczekać na jego wydanie. To okazało się trudniejsze. Żadna z wytwórni płytowych nie wydawała się zainteresowana. Dopiero po długim oczekiwaniu podpisaliśmy kontrakt z RCA i płyta wyszła. Niestety RCA nie była gotowa zainwestować zbyt wiele w przyciągnięcie uwagi opinii publicznej. W tamtych czasach, gdy Home Service została niedawno przemianowana na Radio 1, radio lokalne było w powijakach. Praktycznie jedynym sposobem, aby usłyszeć nasz rodzaj muzyki, było zaproszenie do występu w Top Gear, programie radiowym Johna Peela. Nie zostaliśmy zaproszeni. I tak album Synanthesia upadł.  
 
Nastąpiło nieuniknione: rozwiązaliśmy się. Niemożliwością było kontynuowanie koncertów w odległych miastach i kontynuowanie naszej codziennej pracy. Ale wszyscy potrzebowaliśmy dochodu z naszej codziennej pracy. Przez lata różni przyjaciele donosili, że widzieli płytę Synanthesia LP za 50 pensów w Woolworth. Dopiero w tym roku, 37 lat później, nagle usłyszałem, że płyta jest sprzedawana na E-Bayu za zaskakująco duże sumy pieniędzy, że jakiś czas temu istniała kiepska wersja bootlegowa i że Sunbeam Records była w  kontakcie   z Dennisem w sprawie ponownego wydania. A także, co jeszcze bardziej nieoczekiwane, jedna z piosenek z naszego jedynego albumu została umieszczona w antologii brytyjskiej muzyki folkowej, zatytułowanej Anthems in Eden, wydanej przez wytwórnię Sanctuary. To bardzo satysfakcjonujące, zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że wśród pozostałych artystów znajdujących się w tej kolekcji znajduje się wielu artystów, którzy wywarli na nas wpływ. Wielkim plusem tego wszystkiego jest to, że nasza trójka znów jest w kontakcie. Dennis opowiada mi, że do końca marca 2006 roku płyta CD Synanthesia sprzedała się już w 632 egzemplarzach. Niewystarczająco na platynę, ale też nieźle jak na 37-letni album.
Single
Tytuł WykonawcaData wydania UK US Wytwórnia
[UK]
Komentarz
The Tale of the Spider & the Fly / Day Has Begun Synanthesia--- Regent Sound Ltd[written by Leslie Cook]

Albumy
Tytuł WykonawcaData wydania UK US Wytwórnia
[UK]
Komentarz
Synanthesia Synanthesia11.1969--RCA Victor SF 8058[produced by Sandy Roberton]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz